czwartek, 19 marca 2009

Rzeszów doczekał się tęczy

Cudownie - pomyślałem, widząc informację o pierwszej imprezie środowisk LGBTQI w Rzeszowie. Na chwilę obecną to inicjatywa jeszcze dość zamknięta, ale czemuż się dziwić - nikt nie chciałby oberwać na inauguracji pierwszego powiewu wolności tak bardzo na wschód od Wisły. W Lublinie powoli krystalizuje się ośrodek Kampanii Przeciw Homofobii, ale to ciut większe miasto. Stolica Podkarpacia do tej pory nie kojarzyła się raczej z azylem dla osób innych niż heteronormatywne. Tym cenniejsza jest inicjatywa osób, które nie dość, że chcą zostać, to jeszcze chcą wreszcie być sobą.

Ze wspomnianym już przeze mnie wpływem Kościoła wiąże się tłumienie ludzkiej indywidualności. Tłumienie tak daleko posunięte, że nawet niektóre lokalne media lubują się w przyłączaniu do backlashowej, konserwatywnej krucjaty przeciwko zdemoralizowanej "cywilizacji śmierci". Niedawno na własne oczy widziałem obrzydliwy tekst o tym, jak bardzo niszczycielska jest "homoseksualna propaganda", okraszany cytatami z forów internetowych typu "nie wlewa się paliwa do rury wydechowej". Pan "dziennikarz" zakończył swe błyskotliwe inaczej wywody stwierdzeniem, że jeśli szef mu utne za to pensję, to będzie nietolerancyjny. Najwyraźniej mowa nienawiści jako podłechtanie własnego, heteroseksualnego ego musiała działać. Cóż, miłośników walki z rzekomo krępującą polityczną poprawnością nie brakuje...

Tak więc wszystko jest dozwolone - byle "w domu, po kryjomu". Absurd. Prywatne jest także polityczne. Ta sama kultura, patriarchalna, homofobiczna, wsobna i ksenofobiczna, odpowiada za konkretne, ludzkie tragedie. Tragedią jest, że patrzy się z niższością na osoby tej samej płci, które chodzą ze sobą za rękę po ulicy. Tragedią jest, że nadal patrzymy z poczuciem wyższości na Romki i Romów, Ukrainki i Ukraińców - tylko dlatego, że są "inni". Nie możemy doczekać się racjonalnej polityki wkluczania mniejszości, bowiem rządzący pozostają na to głusi. Ba, nie przeszkadza im nawet fakt, że po dziś dzień kobiety zarabiają za tę samą pracę mniej niż mężczyźni, a na rozmowach kwalifikacyjnych wbrew prawu pyta się je o plany dotyczące posiadania dzieci. Tak oto rodzi się opresja - i trzyma się całkiem nieźle.

Nie możemy pozwolić na to, by terroryzowała nas wszystkich rzekoma "moralna większość", pilnująca, czy rzucamy na tacę w kościele, sprawdzająca, z kim śpimy, co czytamy, jakie mamy pochodzenie. Jeśli zgodzimy się na ten dyktat, grupa ta będzie miała nieproporcjonalnie duży wpływ na rzeczywistość. Wpływ, na który nie zasługuje - nie potrafi bowiem pojąć, że o ile może w swych ramach kierować się własnymi zasadami, to jednak nie może narzucać ich innym. Przez niezrozumienie tego faktu ów ideologiczny kolos podkopuje własne, gliniane nogi. Już dziś sondaż "Metra" pokazał, że ludzie w wieku 25-34 wyżej niż własny kraj cenią swoich pracodawców. Prawdziwy chichot historii, skierowany w stronę prawdziwych Polaków-katolików...

Niech więc stanie się tęcza! Tylko w poszanowaniu różnorodności i tworzeniu obywatelek i obywateli, a nie poddanych lokalnych bonzów - świeckich i duchowych - możemy marzyć o byciu europejskim krajem. Europa to nie worek do wyjmowania pieniędzy na inwestycje - to wyzwanie i odpowiedzialność wynikająca z budowania wspólnoty. Wspólnoty ludzi różnych, ale równych. Pogarda przegra - głęboko w to wierzę, a tęczowe wojowniczki i wojownicy będą tymi, które i ktrórzy sprawią, że ten sen stanie się rzeczywistością.

Bartłomiej Kozek

środa, 18 marca 2009

Błękitnie czy granatowo? A może zielono?

Plotki o starcie Mariana Krzaklewskiego z podkarpackich list PO nie tylko mnie zaskoczyły - wręcz zrównały z ziemią. Podobnie zresztą jak i wcześniejsze pomysły Prawa i Sprawiedliwości na Pomorzu. Pomysł tych formacji na program dla Podkarpacia wskazuje wyraźnie, że nie ma większych różnic pomiędzy rzekomo "proeuropejską" Platformą a "patriotycznym" PiSem. To wszystko pozory, tak jak pozorna jest rywalizacja i zróżnicowanie programowe między tymi formacjami.

Jako dziecko Podkarpacia trudno było zaczynać swoje fascynacje polityczne od innej niż prawica opcji na politycznej scenie. Tym bardziej, że w 1997 roku AWS miał bardzo silne poparcie instytucji, która w województwie ma dość duże wpływy - Kościoła katolickiego. Obserwowanie moralnej degengrolady i nieudacznictwa politycznego ówczesnej ekipy skutecznie zaimpregnowały mnie jednak na konserwatywną politykę swar i kłótni. Politykę, za którą z tylnego siedzenia odpowiadał Marian Krzaklewski. Politykę, która skończyła się słynną dziurą budżetową Bauca i gospodarczą stagnacją, bardzo na Podkarpaciu odczuwaną.

Zapomnienie o czterech reformach premiera Buzka przyszło szybko - już w 2004 mógł zostać eurodeputowanym. Wygląda na to, że w 2009 roku taka sama szansa stanie przed byłym szefem "Solidarności". Zdumiewające, że dla poprawienia wyniku wyborczego tak PO, jak i PiS gotowe są na wciągnięcie na swoje listy człowieka, którego styl uprawiania polityki budził tak olbrzymi sprzeciw. Sprzeciw, z którego na dobrą sprawę tak PO, jak i PiS wyrosły. Widocznie nie jest to już istotna kwestia dla decydentów.

Swoją drogą to bardzo ciekawe, że niegdysiejszy szef związku zawodowego startować będzie z list partii, proponującej antyegalitarny podatek liniowy i dążącej do rozluźnienia kodeksu pracy tak, by pogorszyć pozycję pracownika. To się nazywa wolta...

Podkarpacie może być inne - może dzięki unijnym funduszom wejść na drogę zrównoważonego rozwoju. To wstyd, że coraz bardziej odkłada się w czasie modernizację linii kolejowej Rzeszów-Medyka, dzięki której można by było w 40 minut dotrzeć z Przemyśla do stolicy województwa. To smutne, że nadal na południowym wschodzie kraju tak wiele jest nietolerancji i uprzedzeń. Sądzę, że to najwyższy czas na zmiany, które sprawią, że będzie można się tu czuć jak prawdziwe Europejki i Europejczycy. Marian Krzaklewski takiego poczucia nie da.

Bartłomiej Kozek